Konstrukcja w jeszcze większym uproszczeniu - uruchomienie częstościomierza z tunera AS641 - nawet bez deski! Inną kwestią jest, że wiele z tych konstrukcji skończyło swój żywot na rzeczonej desce. “Joachim Loew o występie Hummelsa i Muellera z Danią: To oczywiste, że nie są jeszcze w pełni sił. Obaj zagrali jednak dobre spotkanie z Danią. Jestem zadowolony. [DFB]” Ciekawy artykuł na temat wierzeń w kulturze ludowej o instrumencie przywracającym do świata żywych oraz o sposobach wykonania takiego instrumentu od Translations in context of "nawet gdyby zwaliła mu" in Polish-English from Reverso Context: Marino nie widział różnicy między sceną a prawdziwym życiem i nie zobaczyłby jej, nawet gdyby zwaliła mu się na głowę. Anim ja siała Ludowa tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. A za lasem, wołki moje Ludowa tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. u6M2rI. Gimnastyka przy muzyceZajęcia odbywają się w budynku Szkoły Podstawowej nr 10, ulica Niepodległości 18, sala ćwiczeń na drugim piętrze, we wtorki i czwartki o godzinie Na zajęciach: ćwiczenia wzmacniające kręgosłup, kształtowanie wszystkich partii mięśni, spalanie tkanki tłuszczowej, ćwiczenia z przyborami… Zaprasza serdecznie, Instruktor Agnieszka Dąbrowska 508 110 567 Z pozdrowieniami dla Margaret :) “Umarł Maciek, umarł już leży na desce gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze” Piosenka biesiadna Jak sobie wyszukałam cały tekst tej przaśnej piosenki, to się nawet nie zdziwiłam, że z pozoru taka niby o tańcach i mazurskiej duszy skocznej, a tak naprawdę jak zawsze chodzi o seks, i na końcu MUSIAŁA być zwrotka o dziurkach i co to Maciek z nimi nie robił. Żywot człowieka poczciwego kręci się bowiem wokół chleba, dziurki i igrzysk, a gdybyście się zastanawiali, kto w moich okolicach jest mistrzem ars amandi, to oczywiście, że pan J. Na jaki temat byście nie zagaili rozmowy, i tak na końcu dowiecie się, kogo pan J. i kiedy, a jeśli nieroztropnie nie oddalicie się w te pędy precz, to będziecie nawet wiedzieli JAK. No ale miało być o umarłych, co to lubią sobie podskoczyć jeszcze. Otóż więc żmija z poprzedniego odcinka, martwa jak przepisy ustawy o zakazie przemocy w rodzinie, leżała sobie całkiem spokojnie na trawie, oddawszy swego ducha jakiejś przyszłej ważnej pani z urzędu. Leżała, jak się okazuje, zupełnie bez sensu, bo mogła raz jeszcze zaszaleć i zatańczyć wężyka. Żeby się więc całkiem dobra żmija nie zmarnowała, Gonzales wziął ją w obroty, ale ja Wam o tym od końca opowiadam, a to było tak: Próbując złożyć do kupy moją wierzbową ławkę, gmerałam niemrawo łopatką i machałam młotkiem w ogródku, gdy nagle, kątem ucha złowiłam i mimookiem dostrzegłam rozgrywającą się nieopodal scenę walki niczym z “Kill Bill”. Agresywny i napastliwy czarny wąż rzucał się zaciekle na niewinnego, puszystego kotka. Obydwaj co chwilę wzbijali się w powietrze, przy czym wąż opadał wijąc się w paroksyzmach krwiożerczego szału, puszysty zaś kotek odpierając atak wroga majtającymi w powietrzu białymi, puszystymi łapkami. Natenczas obudziła się we mnie rycząca Walkiria, skrzypnęły prostujące się do biegu kolana, i już byłam w półrozpędzie na ratunek i odsiecz, gdy inny obrazek ze zgrzytem zaciągnął mi ręczny hamulec. Oto małżonek, zmierzający do drewutni po opał, ominął scenę jak z kasowej produkcji Tarantino niezbyt szerokim łukiem, i – nie mrugnąwszy nawet palcem – poszedł dalej. “Zwyrodnialec!” – zawyła dziko Walkiria, już odblokowana i sunąca wartko przez zwały słomianej ściółki, by zatłuc żmiję młotkiem. “Co proszę?” – przystanął zaskoczony małżonek. “No jak co? Jak co?!” – pieniła się Walkiria – “to nie widzisz, że Gamoń tam, że z wężem że?!”. Przez skórę na czole małżonka widziałam, jak kręcą się kółka zębate jego zdezorientowanych myśli, bo ON JUŻ WIEDZIAŁ, ale nie wiedział, że ja jeszcze nie wiem. W końcu kółka się zazębiły, małżonek puknął się w czoło i rzekł tylko, bardzo wyraźnie i powoli: “Ale to jest GAMOŃ, rozumiesz?”. No i ten. Jak podeszłam, to zrozumiałam. Pamiętacie te fajne, oślizgłe i klejące się lekko, czarne pająki ze sklepu “1001 drobiazgów” z czasów PRL-u? Gdy się nimi rzuciło o ścianę, to one po niej schodziły, i z daleka wyglądały całkiem jak żywe. No i podobnie Gonzales ze żmii martwej uczynił animowaną – zahaczał o zewłok pazurem, podrzucał trupka w górę, a trupek opadał w esach-floresach, bo węże już tak mają, że nawet podziurawione i martwe trzymają krój i fason, a gdy opadał, wtedy Gonzales “się bronił”, nierzadko sam wyskakując w górę na spotkanie adwersarza. I naprawdę – z daleka to wyglądało BARDZO przekonująco. No to może wróćmy do ławki, jako i ja wtedy wróciłam. Starożytni mieli różne w dechę powiedzonka, których genezy często nie sposób dociec, ale można przynajmniej próbować. I tak na przykład, zważywszy moje ostatnie doświadczenia, kto mi zabroni ostrożnie założyć, iż autorem maksymy facile dictu, difficile factu, był ogrodnik boskiego Cezara? Przy równie ostrożnym założeniu, iż Gajusz Juliusz zapragnął mieć w ogrodzie żywą ławkę wierzbową. No w każdym bądź razie mi się wydawało, że ta ławka to tak zwane nic prostszego, a okazało się, że nic z tych rzeczy. Witki maczane w wiadrze długo nie mogły się zdecydować, ale ostatecznie puściły korzonki: A rusztowanie pod ławkę zrobiłam takie (z gałęzi wierzbowych, co to je kozy pracowicie całą zimę obdzierały ze smakowitej kory, i których mam jeszcze z pięćdziesiąt razy tyle): No i bardzo byłam z siebie zadowolona, że o proszę – tylko dziesięć minut i jakie piękne rusztowanie, i przystąpiłam do formowania ławki właściwej z tych żywych witek, i wtedy zaczęły się schody. Po pierwsze, te witki wcale nie są tak giętkie i zwinne, jak martwa żmija, i to mi pokrzyżowało szyki już na wstępie. Po drugie, im dłuższa witka, tym grubsza, i tym bardziej nie jak żmija. A te długie zamierzałam wykorzystać na tak kluczowe elementy ławki, jak np. tylna krawędź siedziska, albo fantazyjnie gięte oparcie, no i świetnie by się nadawały, gdyby jednym końcem nie musiały tkwić w ziemi. Może powiem wprost: gruba witka, której ramiona tworzą kąt prosty, to witka złamana. Koniec końców nawbijałam witek w ziemię jak parówek w mięsnego jeża, zużyłam sznurka jak snopowiązałka na pełnym etacie, a efekt przypomina koszmar z ulicy więzów. I podejrzewam, że nawet jeśli wierzba której użyłam nie była z gatunku płaczących, to teraz już jest. Na pocieszenie mam dla Państwa wieczorek z kozami w wersji wideo, oraz taką informację, że przez te Wasze propozycje co do imion koziołków, całkiem mi się poszła czesać wizja nazywania ich od pierwszej litery imienia matki. A zwłaszcza Roman nie chciał się ode mnie odczepić, i PROSZĘ BARDZO. Ta popielata kózka to Roman, córka Ireny. A na filmie wszystko lata i się trzęsie, bo najpierw Andrzej, a potem Kachna i Lucek, ale to się chyba da wywnioskować z uwag komentatora. Się urwało, ale się spostrzegłam i jedziemy dalej: Dziesięć światów… Tymczasem pod południową ścianą domu zakwitły już pokrzywy (a figę! jak słusznie zauważyła Leloop, to nie jest żadna pokrzywa, tylko JASNOTA BIAŁA. Gupi Kanionek.): Czosnek w ogrodzie otrząsnął się z kurzej traumy i umacnia swe pozycje, nawet tam, gdzie wcale nie był wysiany: A melisa wygląda tak: I dosłownie z dnia na dzień wystrzeliły spod ziemi kwiaty mniszka. W poniedziałek termometr obwieścił 20 stopni w cieniu, zwabione zapachem kwiatów pszczoły odlatywały obładowane pomarańczowym pyłkiem, a potem przyszedł Kanionek z nożyczkami i ściął pięćset przewidzianych przepisem główek. Miód z mniszka lekarskiego ma z miodem tyle wspólnego, co pszczoła z młynkiem do kawy – niby i jedno, i drugie brzęczy, ale spróbujcie młynkiem zapylić czereśnie. Jednakowoż mieszkać na łonie natury i NIE ZROBIĆ miodu z mniszka to podobno obciach, więc zrobiłam. I w sumie dobrze, bo już następnego dnia przyszła jesień, deszcz i zawierucha, ocalałe z rzezi kwiaty zwinęły się w smutne trąbki, a pszczoły pewnie musiały napalić w kominku, bo ziąb taki że trutnia nie wypędzisz. No to co? To jeszcze po koziołku, i byle do wiosny! Ciąg dalszy nastąpi. No chyba, że zaginę w lesie podczas poszukiwań czosnku niedźwiedziego (coś ty znowu wymyślił, Kanionek), to wtedy nie nastąpi. PS. Projekt “kwoka” został doprowadzony do końca. Mały wybieg zamknięty. Małe okienko dla kurczaków zrobione. Nawet drabinkę do okienka im małżonek zmajstrował, po której wchodzą kolejno nabożnym krokiem, jak te babulinki po komunię świętą. Buda wymoszczona słomą i siankiem została wtargana na nowe miejsce. I co? I znowu jajko. Jaja w budzie wysiaduje Gonzales, i to bynajmniej nie kurze. Małżonek więc zaczął już lutować jakieś druciki, że niby inkubator zrobimy i sami wyprodukujemy te cholerne kurczaki. Ja tak sobie myślę, że jak już lutownica i druciki i znowu kupa zachodu, to już bardziej by nam się przydał paralizator. Na zmianę byśmy przy budzie siedzieli, i wszystko co się zbliży, a nie jest kurą, CYK! i leży. Jak wstanie i będzie chciało wejść do budy – CYK! i już nie wejdzie. A jak kury nie będą chciały wysiadywać tych jajek, to się jedną CYK!, podrzuci nieprzytomną do budy, i już na jajach leży. Bo w życiu trzeba szukać prostych rozwiązań. Usłyszałam kiedyś ciekawą sugestię, że słowa "deszyk" i "nieboszczyk" powinny się, znaczeniowo, zamienić miejscami. W ten sposób: NIEBOSZCZYK - mżawki, kapuśniaczki i inne deszcze, bo to woda, która pada z nieba DESZCZYK - martwy człowiek, bo sie mowiło kiedyś, że takiego się kladzie na desce. "Umarł Maciek, umarł,Już leży na desce…Gdyby mu zagrali, Podskoczyłby jeszcze. Bo w Mazurze taka dusza, Gdy zagrają, to się rusza" Hej, tam gdzieś z nad czarnej wody Siada na koń ułan młody. Czule żegna się z dziewczyną, Jeszcze czulej z Ukrainą. Hej, hej, hej sokoły Omijajcie góry, lasy, pola, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku, Mój stepowy skowroneczku. Wiele dziewcząt jest na świecie, Lecz najwięcej w Ukrainie. Tam me serce pozostało, Przy kochanej mej dziewczynie. Hej, hej, hej sokoły Omijajcie góry, lasy, pola, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku, Mój stepowy skowroneczku. Ona biedna tam została, Przepióreczka moja mała, A ja tutaj w obcej stronie Dniem i nocą tęsknię do niej. Hej, hej, hej sokoły Omijajcie góry, lasy, pola, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku, Mój stepowy skowroneczku. Żal, żal za dziewczyną, Za zieloną Ukrainą, Żal, żal serce płacze, Iż jej więcej nie obaczę. Hej, hej, hej sokoły Omijajcie góry, lasy, pola, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku, Mój stepowy skowroneczku. Wina, wina, wina dajcie, A jak umrę pochowajcie Na zielonej Ukrainie Przy kochanej mej dziewczynie Hej, hej, hej sokoły Omijajcie góry, lasy, pola, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku, Mój stepowy skowroneczku. Idzie Maciek, idzie, Z bijakiem za pasem, Przyśpiewuje sobie Dana, dana czasem. A kto mu na drodze stoi, Tego pałką przez łeb złoi. Oj dana, dana, dana, dana, dana. A kto mu na drodze stoi, Tego pałką przez łeb złoi. Oj dana, dana, dana, dana, dana. Oj, biedaż nam, bieda, Że nasz Maciek chory, W karczmie go nie było Ze cztery wieczory; Oj, któż nam tutaj zaśpiewa, Oj, któż nam tu kupi piwa, Oj dana, dana, dana, dana, dana. Oj, któż nam tutaj zaśpiewa, Oj, któż nam tu kupi piwa, Oj dana, dana, dana, dana, dana. Umarł Maciek, umarł, Już więcej nie wstanie, Zmówmy zań pobożne Wieczne spoczywanie. Oj, bo to był chłopak grzeczny, Szkoda tylko, że nie wieczny. Oj dana, dana, dana, dana, dana. Oj, bo to był chłopak grzeczny, Szkoda tylko, że nie wieczny. Oj dana, dana, dana, dana, dana. Położyli Maćka Na sam środek wioski, Zeszli się do niego Kumotrzy i kumoszki. Już nikt mu nie dopomoże, Bo nam Maciek zmarł niebożę! Oj dana, dana, dana, dana, dana. Już nikt mu nie dopomoże, Bo nam Maciek zmarł niebożę! Oj dana, dana, dana, dana, dana. Umarł Maciek, umarł, Już leży na desce ... Gdyby mu zagrali, Podskoczyłby jeszcze. Bo w mazurze taka dusza, Gdy zagrają, to się rusza. Oj dana, dana, dana, dana, dana. Bo w mazurze taka dusza, Gdy zagrają, to się rusza. Oj dana, dana, dana, dana, dana.

gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze